piątek, 12 kwietnia 2013

Ciężkie życie rzemieślnika...

Szewc w dziurawych butach chodzi... Niestety u mnie sprawdza się to idealnie. Nie uszyłam nic dla siebie od jakichś hmm... 5 lat :) Podjęłam jednak decyzję, że najwyższy czas coś zmienić. No i stało się, dzisiaj między 1 a 3 w nocy powstała częściowo moja nowa sukienka! Na razie tylko sfastrygowana część wykroju, ale jak na mnie to bardzo dużo ;) Dla Korzenia jakiś rok temu zaczęłam jacquet i do dzisiaj nie skończyłam rękawów, tak samo z przeszywanicą ;)
Wracając do sukienki - mam dylemat, czy zrobić cottehardie, czy może zwykłą wiązaną na bokach, do której będę mogła też doczepić tipety (jak np. w Grandes Chroniques de France). Nie wiem, nie mogę się zdecydować, choć chyba jednak druga opcja będzie lepsza. Nie należę raczej do tych, co lubą się lansować i nie kręcą mnie jedwabie, dlatego chyba jednak zostanę przy skromnej wierzchniej. A że znalazłam śliczne materiały, brązowo-szara wełna i do tego lniana podszewka w pasy myślę, że nie ma co kombinować z dodatkowymi ozdobami jak np. guziki. Len, którego użyję niestety ma wadę - przy dekatyzacji porobiły się plamy dlatego użyję go na podszewkę właśnie. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i miałam z niego uszyć lnianą spodnią, jednak w tej sytuacji nie mam wyjścia. Myślę jednak, że podszewka z lekkimi przebarwieniami nie będzie tragiczna ;) Czeka mnie sporo ręcznego dziabania i już nie mogę się doczekać aż ją skończę. Mam tez naszykowany kremowy len również w pasy, którego użyje na spodnią - wtedy jasne rękawki będą wystawały spod brązowej wełenki, ale to jeszcze nie teraz. No nic, trzymajcie za mnie kciuki - oby do sezonu udało się wszystko zrealizować ;)


Skończona!! --> sukieniunia gotowa :)

niedziela, 7 kwietnia 2013

Od dłuższego już czasu marzyło mi się, żeby ktoś zamówił taki kapturek. Sama jestem przeciwna używania futra, dlatego sobie pewnie takiego nie uszyję, ale klient nasz pan, więc nie odmawiam. Nie piszę "nigdy" bo ludzie się zmieniają i kiedyś mogę zdanie zmienić - czasem tak bywa.
Dlaczego marzyło mi się żeby go uszyć? Otóż futro to dosyć ciężki "materiał" i zawsze zastanawiałam się jak go użyć, wyciąć, zszyć, żeby dobrze się ułożyło akurat na kapturze, który wg mnie powinien ładnie się prezentować, bo jest częścią ubioru wyjątkowo rzucającą się w oczy. Króliki mają bardzo miękką skórę, więc wyszło lepiej niż myślałam. Nie jest to dla mnie przyjemna praca, bo kocham zwierzęta, ale wiem, że moje podejście i tak niczego nie zmieni, dlatego nie sprzeciwiam się, gdy ktoś sam przesyła mi futro, które gdzieś tam zakupił. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Wiem jednak, że to moja praca i czasem muszę godzić się na robienie rzeczy, których sama nie popieram. Taki już los miłośnika zwierząt. W każdym razie, kapturek wyszedł tak: